Marny film przedwczoraj widziałem, Sęp się nazywał. Gra w nim cała plejada gwiazd kina polskiego. Seweryn, Fronczewski, Żebrowski, Przybylska, Małaszyński i aktor którego nie trawię, nie za aktorstwo jednak, ale za intelektualną tępotę, czyli Daniel Olbrychski.
Scenariusz mało inteligentny i maksymalnie odrealniony, dialogi dęte do bólu. Brak polotu scenarzysty i idiotyczny motyw z genetycznymi bliźniakami, pozwala już w pierwszej połowie filmu przewidzieć zakończenie. Sam obraz i muzyka mocno przejaskrawione, rażąco przerysowane. Wszystkie twarze aktorów zgrzytliwie wyostrzone, muzyka w pewnych momentach zagłusza oglądanie, nie patrzymy na akcję, tylko bolejemy nad głośnym i nieprzyjemny soundtrackiem. Można powiedzieć kolejna chała.
Zamiast wyłączyć telewizor, jednak oglądnąłem do końca, cóż mnie więc zatrzymało? Cycki Anny Przybylskiej, proszę państwa! Kobitka swego czasu powiększyła biust, wiem to z internetu. Na ekranie od pierwszych chwil nosi obcisłe koszulki z dużym dekoltem, aby zobrazować w co zainwestowała. Nie powiem na pierwszy rzut oka inwestycja wydała się całkiem smakowita. Co prawda nienawidzę sztuczności, ale jako koneser chciałem mieć pełen obraz nowej wypełnionej od ust po biust aktoreczki. Zakładałem, że w trakcie filmu, Pani Ania, rozwinie w pełni swe nowe walory, oglądając więc czekałem. Nie musiałem długo, gdzieś tak w połowie, niewinna scena łóżkowa, goły tors Żebrowskiego przysłonięty stojącymi cyckami Przybylskiej, leżą tak i rozmawiają o ważnych egzystencjonalnie sprawach, dialog beznadziejny, prawie tak jak goły biust na pierwszym planie. Nieodparte skojarzenie z leżącym kobiecym manekinem!! Niestety proszę Państwa, nic nie zastąpi naturalności, lepsze małe, ale własne, niż wiecznie stojące protezy z silikonu!!! Taka jest puenta tego filmu, bo nic więcej w nim nie jest godne uwagi.
PS. Dodatek specjalny, polskie cycki, niestety z łyżką dziegciu w postaci rozlazłego biustu Beaty Tyszkiewicz, wielką sztuką jest obiektywna samoocena!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz