środa, 30 kwietnia 2014

Autostarada A1 - gotowa???!!!

   Tak sobie czytam, czytam i spontanicznie postanawiam, skoro dzisiaj A1 będzie gotowa, to jutro pojadę do Częstochowy, pomodlić się za nasz opuszczony przez Boga i młodych ludzi kraj. Przygotowania w pełni, auto zatankowane, kanapki i termos z kawą w koszyku, a tutaj kicha!!!! Autostrada A1 wbrew medialnym nagłówkom wcale nie jest gotowa, do jej całkowitego ukończenia brakuje ogromnego ok. 300 kilometrowego odcinka od Łodzi via Częstochowa do Katowic. Dzisiejsza wrzawa dotycząca oddania 14 km, to jakaś kpina. Jest w nich mowa, że dzięki ukończeniu A1, Gdańsk połączy się z Łodzią, tylko brakuje tu słowa, że do rzeczywistego ukończenia A1 jeszcze bardzo daleka i wyboista droga.
   No i z Częstochowy nici, ale na mszę w intencji cudownego ratowania Ojczyzny przed zgrają nieudacznych leniów i przetargowych szwagrów, dam!!!

PS. Dwie najważniejsze autostrady Polski,  A1 i A2 nie ukończone i nic nie wiadomo o  terminach ich ostatecznego otwarcia. Ekspresowa S7 z Gdańska do Rabki, przez Wa-wę i Kraków, w kawałkach, termin ukończenia nie znany. Ekspresowa S8, z Gdańska przez Koszalin do Szczecina, nawet nie jest w planach! Skupiłem się jednynie na własnym północnym podwórku, ale tak jest w całym kraju. Mija 25 lat Wolnej Polski i 10 lat przynależności do UE, będą huczne obchody i ochy i achy, a ja się pytam, gdzie są moje drogi!!! Przez ostatnią dekadę mieliśmy morze forsy od Matki Unii, a przez ostatnie 8 lat rządzi najmądrzejsza Partiia i co i nic DUPA!!!

http://conadrogach.pl/autostrada/a1/

Niespotykany kwiecień

   Dzisiaj koniec kwietnia, tak słonecznego i ciepłego jak obecny, nie pamiętam. U nas na dalekiej północy wszystkie drzewa są zielone, a owocowe kwitną! Kwitną tak intensywnie, że wszystkie auta zaprószyło rdzawym pyłkiem. Niesamowite, prawie śródziemnomorska wiosna! My ludzie północy jesteśmy tym mile zaskoczeni. U nas zieloność wybucha zwykle w okolicach 10 maja, a tu masz taka miła niespodzianka. Ech żeby tak co roku!

PS. Poniżej archiwalne foty z dalekiej północy, naszego pięknego kraju i do tego bardzo, ale to bardzo archiwalny Klenczon - wyszukany wczoraj przez mojego kolegę Wojtka.


wtorek, 29 kwietnia 2014

Powróćmy do Leppera

   Smutna konstatacja z ostatnich dni. Wielki cwaniak niejaki Piskorski, sypie swych dawnych kumotrów. Facet który miał czelność wybudować tunel wzdłuż rzeki i nie ponieść za to żadnych konsekwencji, przypomina dawne grzeszki swego byłego partyjnego furerka. Gość który swój milionowy majątek zawdzięcza niewiarygodnemu szczęściu w kasynie oraz genialnym operacjom handlowym na podrobionych Kossakach,  jest dla mnie bardzo mało wiarygodny.
  Jednak zaraz brzęczy mi w uszach szalejący na mównicy sejmowej Lepper. Cóż on wtedy mówił, o kombinacjach, szemranych znajomościach i o forsie w reklamówkach, sypał nazwiskami i konkretami. Generalnie nikt nie brał go na poważnie, cała Polska śmiała się do rozpuku.
  Może jednak warto do tego wrócić i wsłuchać się raz jeszcze. Po latach okazuje się, że słowa watażki wracają bumerangiem.
   Jak dobrze wiadomo Lepper skończył na sznurze, tak kończą nielojalni współpracownicy próbujący wybić się na samodzielność. Podobnie stało się z niejakim Petelickim, który wcześniej był aktywnym funkcjonariuszem służb. Po rewelacjach Piskorskiego może okazać się, że to co głosił z mównicy Andrzej L. nie było jeno,  majaczeniem szaleńca, ale bardzo konkretną informacją pozyskaną przez "smutnych panów" i przekazną ustami ich współpracownika, celem zdyscyplinowania sejmowej gawiedzi.

PS. Lepper i Petelicki, a także płk Kukliński, to przykłady na to że ożeneku z GRU dokonuje się raz na całe życie, a wyjście ze służby jest tylko jedno, przez przysłowiowy komin, tak obrazowo opisany w Akwarium Suworowa. Do naszej służby przychodzisz dobrowolnie, ale zastanów się dwa razy, bo jak już wejdziesz, to wyjścia do końca życia nie zobaczysz, taki był przekaz generała przyjmującego w szeregi GRU młodege Wiktora Riezuna(Suworowa). Te barbarzyńskie metody są bardzo skutecznym "młotem" na potencjalnych renegatów. Konsekwencja ich stosowania pozbawiła życia dwóch synów Pułkownika Kuklińskiego, spowodowała zawiśnięcie Leppera i garażowe samobójstwo Petelickiego.



poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Wytatuuję sobie ptaka

   Od kilkunastu lat, trwa mania tatuażu. Te dystkretne kobiece stanowią niezmywalną ozdobę, taki nieusuwalny znaczek kokieterii. No cóż, do tego można przywyknąć, pozostaje tylko pytanie, kiedy signum się znudzi, lub wzór rysunku wyjdzie z mody? Nie mój problem, a właściecielek, nieusuwalnych, podskórnych obrazków. Poraża natomiast mania tatuażu wśród różnej maści mężczyzn, grubych, chudych, młodych i starych, tutaj bardziej przypomina to ciężkie więzienne "dziargi", niż zdrowy rozsądek. W większości przypadków króluje jarmarczność wzorów i hektarowa wręcz przesada. Nogi, ramiona, plecy i klatki, wszystko w nieczytelnych malunkach, metry kwadratowe obrazków rodem z przydrożnych salonów tatoo. Te niemądre, wytatuowane typki, nie zdają sobie sprawy, jak będą się prezentować po osiemdziesiątce, ze zwiotczałą twórczością w każdym zakątku swej skóry. Pytanie narzuca się samo, czy poniektórzy z nich nie tatuują sobie ptaków?  Dla potrzeb badań psychologicznych, proponuję przyjąć tezę, że wielkość wytatuowanej powierzchni ciała osobnika, jest odwrotnie proporcjonalna do jego IQ. Myślę, że jest to temat, co najmniej, na pracę magisterską, jak nie na doktorat.

PS. Swego czasu, podobną tezę wysunąłem w stosunku do rodziców nadających swym pociechom wielce wyszukane zagraniczne imiona. Moja ostateczna diagnoza brzmi, wytatuowani rodzice z dziećmi o imionach np. Xavier i Nicole, to tumany do kwadratu. Jak dla mnie wzorcem z Sevre w tym względzie, jest niejaki Michł Wiśniewski i jego kolejne małżonki.

Leninem w pysk 9

   Bandyci porwali wysłanników OBWE, pokazują ich wystraszone gęby na konferencji prasowej. Przypomina to ustawiane konferencje, ze "złamanymi" lotnikami USA, podczas wojny w Wietnamie. Co na  to Zachód, marszczy brew, żąda wypuszczenia, tupie nóżkami, śle ostre noty, planuje kolejne sankcje, w postaci zakazów wjazdu do UE i USA,  dla osobników, którzy nigdy w życiu nie opuszczali swej azjatyckiej nory. Pozostaje pytanie, gdzie są oddziały specjalne, przecież zadanie odbicia porwanych,  nie jest specjalnie skomplikowane, bo będą działać na terenie przyjaznego państwa na niewielkiej "wyspie" opanowanej przez bandy. Kompletna niemoc i indolencja, podkopuje resztki wiarygodności Zachodu, jako gwaratna bezpieczeństwa nawet dla swoich.

PS. Może powinni zapytać żydów, jak to się robi, odbicie pasażerów z lotniska z Entebe,  było tysiąckroć trudniejsze!

niedziela, 27 kwietnia 2014

Internetowy przegląd tygodnia

Agnieszka Radwańska rządzi! Mogła by odmówić gry w reprezentacji narodowej z uwagi na wielką forsę umiejscowioną, całkiem gdzie indziej, mało tego zawsze istnieje groźba złapania kontuzji, ale ona jest dumna z gry dla Polski, brawo!
http://sport.interia.pl/tenis/news-agnieszka-radwanska-jestesmy-polkami-wiec-jestesmy-twarde,nId,1413086

Brawo, poproszę o jeszcze 50 tysięcy!
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Amerykanscy-zolnierze-wyladowali-w-Swidwinie,wid,16557482,wiadomosc.html?ticaid=1129a1

Bardzo interesujące, jak wyglądają nasze zarobki w porównaniu z innymi krajami, trochę poraża!
http://wpolityce.pl/gospodarka/192948-tani-jak-polak-mielismy-byc-druga-japonia-zostalismy-gorsza-kopia-chin

Ekwilibrystyka, to mało, Ross zażądał od sądu, zakazu publikowania własnej wypowiedzi, bo była nieprawdziwa, Panie Tadeuszu, życie przerosło kabaret!

sobota, 26 kwietnia 2014

Zapiski z polskich dróg - przez Wieluń w 2 godziny

   Wczorajsza podróż na południe kraju, była wielce pouczająca. Dla ewentualnych podróżników jedno wielki ostrzeżenie. Omijajcie w piatki, miasteczko Wieluń. Ta położona w łódzkiem mieścina, dławi się w jednym wielkim korku. Podobno ok. 14 codziennie, ale apogeum armagedonu, kierowcy przeżywają w popołudnia przedweekendowe. Wąskie uliczki, stare i klasyczne skrzyżowania sterowane światłami oraz codzienny zmasowany atak TIRów, rozjeżdżającyh miasateczko, powodują totalny chaos. Mój piątkowy przejazd przez Wieluń trwał ponad 2 godziny, a grodzik wielkością przypomina Tczew. Rozumiem wąskość ulic, brak rond, niedorozwiniętą sprawność poruszania się w korkach kierowców z małych miast dodatkowo okraszony tysiącami ton wielkich aut, ale na wszystko jest sposób, trzeba tylko myśleć i chcieć! Dwa najprostsze rozwiązania, aż same cisną się do głowy, po pierwsze wprowadzić całkowity zakaz wjazdu TIRów do miasta, od piątkowego południa do godz. 22. Dwa w sytuacjach skrajnych, takich jak wczorajszy rozgardiasz, wysłać na ulicę policjantów z drogówki, myślący policjant, reaguluje skrzyżowaniem bardziej elastycznie niż "bezmyślna" sygnalizacja świetlna. Jeśli chodzi o specjalistyczną policyjną kadrę, która może podszkolić, albo wspomóc dżentelmenów z Wielunia,  to w pobliskim Sieradzu jest Ośrodek Kształcenia Policji, m in. drogowej.


piątek, 25 kwietnia 2014

Sukces goni sukces!

   Niewiarygodne, ale na początku maja oddają do użytku ostani odcinek A1, na trasie od Gdańska do Łodzi. Sukces nieprawdopodobny, wreszcie się udało! Nic to że dwa lata po pierwotnym terminie, ale jednak można. Dzisiaj tamtędy pojadę, po powrocie zdam relację.
   Kolejne szczęście jakie nas, ludzi z Trójmiasta spotyka, to wytrwale budowane w Gdyni, Muzeum Emigracji. W miejscu dawnego Dworca Morskiego, tam gdzie kiedyś dumnie cumowały Piłsudski i Batory, pełną parą wre robota przy budowie placówki historycznej. Kolejne części morskiej świetności Gdyni odchodzi do muzeum. Przy Nabrzeżu Francuskim, gdzie do niedawna jeszcze,  zawijały wielkie wycieczkowce, a pierwotne plany zakładały powstanie tam nowoczesnego terminala morskiego, staje się dinozaurem historii. Taki to już znak czasu III RP!

czwartek, 24 kwietnia 2014

AK 7,62

Broń nie doskonała, ale wielce niezawodna. Mój dowódca plutonu wspominał, że arabusy wsypywały w tę zabawkę garść piasku, a ona dalej strzelała. Jestem fanem, ze względu na prostotę, cóż z tego że szybkostrzelność do dupy, ale wyczyścisz i poskładasz sto razy szybciej niż amerykańskie dziadostwo. Kto jest ojciem  Kałacha, no nie, chyba nie myślicie że Kałasznikow? Przecież prymitywni sovieci garściami czerpali z  planów genialnych niemieckich konstruktorów i wynalazców. Nie do końca jestem pewien, ale niemiecka wersja tego wynalazku nazywa się chyba,  MP 43.

środa, 23 kwietnia 2014

Otworzyli dach u Szekspira

Nie byłem cholera, bo zapomniałem, ale jakże to pomysłowe. Co tak naprawdę Szekspir miał z Gdańskiem  wspólnego, nic naprawdę nic, ale pomysł przedni. Będziemy z okazji dobrego pomysłu miastem szekspirowskim, pięknie!!!

Bandyta Łgarow, super!!!!



Słucham tego Łgarowa i słucham, powoli zaczynam się zastnawiać, czy jak w Galerii Bałtyckiej krzywo spojrzę na sovieta, to za chwilę nie wylądują tam pijane chłopaki z  dvd czyli specnazu? Przecież należy bronić ruskich?

Cholera mnie bierze, bij Sovieta, to azjatycka zaraza!!!

Leninem w pysk 8

Mistrz nad mistrze, Łgarow, Łgarow, Łgrow, tego muszą uczyć na wydziałach dziennikarstwa! Kocham jego piękny "sjut", i zezowate okularki, czy jeszcze ktoś się na to nabiera(oprócz Pani Branuek)? Who knows?

Porannie, środowo i Jurkowo, Wojciechowo!

Nie mam nic do powiedzenia i to jest mój temat dnia, dla szukających sensacji, mówię precz!  Obrzydliwe telewizje, debilne portale, ja żyję bez tego i tak naprawdę dobrze mi z tym! Spokojnego dnia f:-)

PS. Dzisiaj jest dwóch bardzo ważnych solenizantów, Wojciechom i Jerzym, których znam wszystkiego co najlepsze, żyjcie w szczęściu i zdrowiu!
   Mam niestety wśród Wojciechów, swego szczególnego ulubieńca, mieszkańca z ul. Ikara, jego dokonania, to kwintesencja zaprzaństwa. Polecam  mój stary wpis:

wtorek, 22 kwietnia 2014

Notatki spod bloga gen. Makarewicza

Te wspomnienia oficera kontrwywiwdu PRL, mnie wręcz powaliły!!!  Czytam, czytam i nie mogę się naczytać, miodzio, kwintesencja służby, za chwilę wypiję szklankę spirtu, dam w mordę spotkanemu przechodniowi i zostanę ruskim komandosem, historyjka jak z Suworowa:-)

komandosjarzynski napisał:
Dołączam się do życzeń Pana Generała dla czytelników blogu. Ze swojej strony dla autora tego blogu Pana generała Piotra Makarewicza ,wszystkich czytelników tego blogu, w tym szczególnie byłych i obecnych komandosów dedykuje swój wspomnieniowy przed chwilą napisany artykuł:
„Z kim przystajesz takim się stajesz”
Ta prawda ludowa jest jak najbardziej autentyczna. Trafiając do komandosów 1 batalionu szturmowego w Dziwnowie sprawdziłem /sfalsyfikowałem/ to na sobie jak również obserwując innych, którzy trafili do 1 batalionu szturmowego, a wcześniej z tym rodzajem wojsk nie mieli nic wspólnego. Analizę zacznę od tych innych.
- do 1bsz w Dziwnowie trafił w swoim czasie po WAM w Łodzi, lekarz
wojskowy ppor. Wojciech Skierkowski ze swojej natury człowiek bardzo
spokojny, zrównoważony i nad wyraz spokojny, na pierwszy rzut oka nie
pasujący do tego środowiska zawodowych bandytów. Pamiętam jak
szybko wśród kolegów z 1bsz następowało metamorfoza Wojtka z
grzecznego chłopca w kierunku prawdziwego komandosa. Wojtek w
ogóle nie pił alkoholu. Inicjacja Wojtka na tym odcinku potwierdziła jego
przydatność do komandosów, a wyglądała to tak, iż Wojtkowi w trakcie
przemieszczania się eszelonem /transportem kolejowym/ na poligon
koledzy dali do wypicia szklane spirytusu, pochodzącego z własnych
zapasów / na kompanii płetwonurków był w swojej najczystszej postaci
spirytus do przemywania sprzętu, na kompanii łączności do przemywania
styków/. Wojtek przełknął tę szklane be zmrużenia oka , czym wprawił w
osłupienie nawet najstarszych komandosów, tym samym Wojtek zdał
egzamin na komandosa i został zaakceptowany jako lekarz jednostki.
Komandosi przekonali się , iż jest to swój człowiek i nabrali do niego
zaufania.
-ja trafiłem do 1 bsz w Dziwnowie po ukończeniu kursu przekwalifikowania
na oficera służb specjalnych w Mińsku Mazowieckim, służąc wcześniej w
piechocie morskiej, tzw. „moczydupkach” tj. 7 Łużyckiej Dywizji
desantowej w Gdańsku, a konkretnie w 11 batalionie czołgów pływających w Słupsku, dokąd trafiłem po ukończeniu WSOWPanc w Poznaniu 1974r.Przyznam się, iż nie należałem wcześniej do ‘świrów’ i bandytów, chociaż jak, jako młody chłopak miałem dobre ku temu przygotowanie, ponieważ wychowywałem się na łódzkiej „górce’ na Widzewie w Łodzi, gdzie wśród młodych ludzi obowiązywały szczególne normy, odwrotne do oficjalnie głoszonych. Znane wówczas w Polsce były powiedzenia :”bez kija i noża nie podchodź do Bałuciarza”, „bez kija i haka nie podchodź do Widzewiaka”. Te normy były również wówczas akceptowane przeze mnie, chociaż przez życie poszedłem inną drogą, niż większość moich kolegów z dzieciństwa : większość z nich po drodze zaliczyła więzienie.
Wracając jednak do mojej Odysei związanej ze służbą w 1 bsz w
Dziwnowie. Nie miałem żadnych trudności z przystosowaniem się do tego
środowiska. Szybko też zostałem przez to środowisko zaakceptowany,
szczególnie po tym jak bez specjalnego przeszkolenia wykonałem swój
pierwszy skok spadochronowy. Skok ten oddałem pod osobistą opieką
wielce zasłużonego dla 1 bsz zcy ds. liniowych Jan Łabuszewskiego z
którym polubiliśmy się od „pierwszego wejrzenia” wymieniając po raz
pierwszy uściski rąk i patrząc na siebie. Ostatnio widząc się z Janem
dowiedziałem się od niego /jest chodzącą , żywą historią batalionu/, iż
ówczesny dowódca batalionu o pseudonimie wśród żołnierzy „Bandyta” mjr. Andrzej Krawczyk /później też mój dobry kumpel/ powiedział jemu : „ nie podoba mi się ten nowy oficer kontrwywiadu” na pytanie Jana dlaczego kontynuując :’Ciągle się śmieje jak znany ze swej surowości wśród żołnierzy generał Molczyk, a to źle dla nas wróży”. Jan uspokoił go stwierdzeniem : „Pożyjemy –zobaczymy” i miał racje wszyscy staliśmy się i jesteśmy do dzisiaj dobrymi kumplami.
Po wykonaniu pierwszego skoku ze spadochronu od razu na lotnisku
podałem się inicjacji na komandosa. Dupa bolała mnie później przez
tydzień. Do dzisiaj najbardziej pamiętam klapsa śp. sierżanta
Bogdana Deniziuka, który miał łapę jak bochen chleba. W ten sposób
zostałem bratem dla braci. Podsumowując i nawiązując do powiedzenia „ z kim przystajesz takim się stajesz” nie obyło się to bez skutków ubocznych dla mnie. Podczas jednego ze zdarzeń kiedy rozgromiłem po wyjściu z knajpy „Żeglarska” w Dziwnowie jednego „gościa”, który miał to
nieszczęście, iż zaatakował mojego kolegę, mój szef WSW ze Szczecina
płk. Stanisław Kaczmarek z pochodzenia Żyd / w stanie wojennym spotykał się ze swoim kolegą znanym opozycjonistą ze Solidarności Bronisławem Geremkiem/ powiedział do mnie rozstając się żalem ze mną „ Michał przesiąknąłeś bandytyzmem komandosów” / sprawa nabrała rozgłosu, szef aby mnie ratować musiał mnie przenieść do innej jednostki /. On miał racje.Do dzisiaj z sentymentem wspominam płk. Stanisława Kaczmarka, którego również ceniłem i nadal cenię i szanuję za jego profesjonalizm.
Co ciekawe moje psy wilczyca Orka i jamniczek Maksio również były agresywne /pisałem o nich wcześniej/. Cóż w tym przypadku sprawdziło się jeszcze jedno powiedzenie: Zwierzęta upodobniają się do swoich właścicieli i na odwrót.
Namawiam wszystkich moich kolegów komandosów z 1 bsz w Dziwnowie do napisania wspólnie książki na temat naszej służby w tej jednostce. Tym wspólnym, kolektywnym przedsięwzięciem oddalibyśmy naszej jednostce w 50 rocznicę jej powstania największy prezent.
z życzeniami dla Was , dla waszych żon i dzieci , wnuków i prawnuków
kpt. Michał Jarzyński

PS. Sam blog dwugwiazdkowego generała, to przemyślenia oficera rodem z PRLu, niestety nowa kadra musi dopiero wyrosnąć, gorzej, że nauczycielami są ludzie o mentalności LWP!

Po Wielkanocy, długi weekend?

Kwiecień się kończy, maj za pasem. Jeszcze nie lato, ale już bardzo miło. Nie mam nic przeciwko długim weekendom, ale Święto Pracy, to nie moje klimaty. Obrzydzony przez komuchów Dzień 1 Maja, najbardziej hucznie obchodzony w Moskwie, powinien zostać skasowany jako święto. Nie nasz bal, nie nasza celebra. Niech sobie Putinki i inne Ławrowy świętują pod mauzoleum wodza rewolucji, ale dla nas ten dzień, to wspomnienie półwiekowego zniewolenia i przymusowych spędów pod czerwonymi sztandarami. Kałmuckim świętom powiedzmy wreszcie nie!  

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Leninem w pysk 7

Wielkanocny poniedziałek, Biden w Kijowie, a "Łgarow" się odszczekuje, żałosne i śmieszne, łapać bandytę ponownie krzyczy łotr. Cały czas się łudzę, że ameryka otrzeźwiała i nie są to działania pozorne. Bić Kałmuków, ale skutecznie, to obecnie najważniejsze zadanie!
   Najgroźniejsze dla nas jest niespodziewane uaktywnienie Al-Kaidy,wtedy ponownie amerykanie mogą potraktować Ruskich jak sojuszników, w walce z islamem. Rozumowanie bardzo naiwne, ponieważ to sovieckie służby(finansują) ściśle współpracują z Al-Kaidą, aby Jankesów trzymać w szachu. Nie wiem nie znam się, od tego jest wywiad, ale dzisiejsze doniesienia o nagłej aktywności panów z Al-Kaidy powinno dać do myślenia. Cóż to dla sovietów wysupłać kilkadziesiąt milionów na nowe zarzewia, przecież oficjalnie, potwierdzi to Ławrow, to oni są prześladowani, raz przez niecnych i wiarołomnych ukraińców, dwa przez wrogich islamistów, a szczególnie czeczenów, trzy przez cały zachodni świat. Moskwa, to stolica światowego pokoju, przecież tak jest już od 1917 roku!

O wyższości Świąt...

O wyższości świąt Wielkiejnocy nad świetami Bożegonarodzenia, takie wykłady miał swego czasu profesor mniemanologii stosowanej, Jan Tadeusz Stanisławski. Kabareciarz załużony, jednak średnio zabawny, ale nie o tym dzisiaj. Jak dla mnie zawsze wolałem Boże Narodzenie, więcej w nim magii i pewnej tajemniczości. Wielkanocna Niedziela, to oczywiście największe święto dla nas chrześcijan, do tego prawie zawsze okraszone  radośnie wiosenną oprawą, jednak to nie to.
Ja prostaczek. wolę świętować radość narodzenia, niż pochylać się w pokucie i przeżywać okrutność męki Pańskiej. Taką już mam naturę, chociaż zawsze pamiętam o ulotnej marności tego świata i potrzebie odnowy duchowej.

Na śmingusa - azjatom precz!

Jakby co z drużyną sobie poradzę, a i pluton (hm kompanię też) do natarcia poprowadzę, ruskim sovietom jak  będzie trzeba, damy mocno popalić! My rezerwiści 50+ zgłaszamy swój akces! NSR, to fikcja, twórzmy własne organizacje samoobrony, taką współczesną Armię Krajową,

PS. Poniżej mój wpis na blogu gen. dyw. Piotra Makarewicza, w odpowiedzi na jego post, taka moja skromna opinia.


Feliks Langenfeld
napisał:
Przeczytałem i na gorąco słów kilka, tytułem komentarza, za ewentualne literówki i inne braki w formatowaniu przepraszam.
   Szanowny Panie Generale, to co zaaplikowano naszym Siłom Zbrojnym w ciągu ostatnich 25 lat, to efekt zaniedbań organizacyjnych w armii, celowych działań dywersyjnych Rosji, a także głupoty rządzących.

   Słabość organizacyjna, oddziedziczona w spadku po LWP, najbardziej była(jest?) widoczna na misjach zagranicznych, gdzie wielokrotnie wysyłano miernych, ale wiernych, których w ten sposób gratyfikowano. Brzuchaci i nieznający języków sierżanci i chorążowie oraz komunistycznie „strepiali” oficerowie, to smutna pozostałość po komunie, obecna w wielu odsłonach tak w Iraku jak i w Afganistanie.
Anegdotyczny, ale jakże smutny przykład z misji, to przysłowiowe już „malowanie trawników, a raczej piasku” przed wizytami oficjeli z kraju. Amerykanie nie mogli uwierzyć w to, co widzą i przecierali oczy ze zdumienia.
Nie chcę obrażać tutaj prawdziwych weteranów, którzy z narażeniem życia służyli tam Ojczyźnie, ale wśród prawdziwie oddanych służbie, wielokrotnie pojawiał się również zakalec, rodem z PRL.

   Brak woli militarnego wzmocnienia naszej wschodniej granicy, o którym Pan napisał, to wielki grzech pierworodny Wolnej RP. W tym względzie najmocniej zapewne zadziałała aktywność, obcej agentury, umiejscowionej na różnych szczeblach decyzyjnych Wolnej Polski. Zatrważający brak woli oczyszczenia, między innymi armii, z obcych wpływów(przeistoczenie, bez weryfikacji, prosovieckiego WSW w propolskie WSI), spowodował, że w Wojsku Polskim, działały i do tej pory działają persony o mocno podejrzanej prowieniencji, (kontrwywiad do tej pory nie spełnia swej podstawowej roli). W komentarzach poniżej Pańskiego tekstu jest wiele słów wskazujących na duży wpływ byłych oficerów politycznych dawnego LWP, na obecny kształt naszych Sił Zbrojnych. Sam również dużo o tym słyszałem. Jednak dawni politrucy, to tylko wierzchołek góry lodowej, oni są przecież najbardziej widoczni. Proszę mi powiedzieć ilu mamy w szeregach, prawdziwych i dobrze zakamuflowanych agentów? Nie wiadomo, ale zapewne sporo. Skutkuje to szczególnie negatywnie w naszych relacjach z Sojusznikami, oni nam po prostu nie do końca ufają. Nie miejsce na mnożenie przykładów, ale dla każdego obeznanego w temacie jest to oczywiste i jasne.
Nie będę tutaj wracał do nieszczęsnej prezydentury Lecha Wałęsy, bo to smutne i zamierzchłe czasy, ale to one dały początek dzisiejszej marności naszej armii. Potem było jeszcze wiele zakrętów i nieszczęść, aż doszliśmy do czasów załamania naszych finansów publicznych i obecnej degrengolady budżetu państwa. Kto temu jest winny nie będę wnikliwie oceniał, ale moim zdaniem jest to efekt kompletnie nieodpowiedzialnych rządów, które rozpoczęły swój radosny żywot w 2007 r. Reasumując, forsy nie ma i nie będzie i nasza armia nie ma szans na prawdziwie przemyślany i harmonijny rozwój, ponieważ stan budżetu na to przez najbliższe dziesiąt lat nie pozwoli (chyba, że zdarzy się cud).

Jak się ratować, oto jest pytanie. Czy w zaproponowany przez Pana Generała sposób, czyli reaktywację, bądź wzmocnienie istniejących formacji na „ścianie wschodniej” i restrukturyzację NSR? Moim zdaniem nie, bo nikt na to forsy nie da, jej po prostu nie ma i bardzo długo nie będzie! Największą szansą jest właśnie skuteczna żebranina. Nie ma się,co unosić honorem i proponować nierealne rozwiązania, a sojuszników nazywać obcymi. W naszej bardzo nieciekawej sytuacji, każdy dodatkowy samolot F-16 na polskim niebie jest na wagę złota, a skuteczne nakłonienie Amerykanów, do przeniesienia swoich baz z Niemiec do Polski, jest marzeniem każdego rozsądnie myślącego obywatela. Zadomowiona u nas US Army, to najskuteczniejszy straszak na Sovietów zwanych współcześnie Rosjanami.

   Paradoksalnie, konflikt na Krymie, możne wzmocnić nasz system obronny. Nakłonienie Amerykanów(NATO), do zerwania umowy z Rosją, zobowiązującą Sojusz do niezakładania baz wojskowych w nowych państwach członkowskich, jest w sytuacji agresji Krymu bardziej realne niż jeszcze rok temu. Doprowadzenie do powolnej, ale coraz liczniejszej obecności wojsk amerykańskich u nas, zwiększa „pozabudżetowe” bezpieczeństwo Polski. Dodatkową wisienką takiego scenariusza jest szansa na lepszy rozwój regionów „około bazowych”. Dla przypomnienia tylko dodam, że w Niemczech stacjonuje obecnie ok. 50 tys. amerykańskich żołnierzy, na co Niemcy wcale nie narzekają.

   Na zakończenie moja puenta, po zacytowaniu Pańskiej, dotyczącej dozbrojenia i rozwinięcia jednostek bojowych na ścianie wschodniej:
„Takie rozwijanie naszych własnych sił zbrojnych nie będzie również naruszać żadnych porozumień między NATO i Rosją, bo to nie ich sprawa. Natomiast skomlenie i chodzenie po prośbie ministrów prawie czterdziesto milionowego państwa uważam za żenujące i hańbiące nas wszystkich”.
W naszej, jakże tragicznej sytuacji finansowej, a co za tym idzie brakiem możliwości zwiększenia wydatków na wojsko, rządzący naszym krajem, powinni szukać innych skutecznych form obrony naszego Państwa. W sytuacji spektakularnego złamania umów międzynarodowych przez Rosję, powinniśmy wszelkimi możliwymi środkami dyplomatycznymi, dążyć do odstąpienia od tychże przez USA i NATO, czyli doprowadzić do rozlokowania baz amerykańskich w Polsce. To jest obecnie optimum naszego bezpieczeństwa. Dlatego zmasowane zabiegi o to, należy uznać za jak najbardziej uzasadnione i nie można ich nazywać ani żenującymi ani hańbiącymi. My nie skomlemy tylko wykorzystujemy sprzyjającą koniunkturę z korzyścią dla Polski. Podkreślę raz jeszcze, jestem bardzo krytyczny wobec dokonań obecnej władzy, ale w tym przypadku w pełni ich popieram.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Internetowy przegląd tygodnia

Zbigniew Brzeziński, nareszcie z sensem!
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Zbigniew-Brzezinski-Ukraincy-powinni-walczyc,wid,16536495,wiadomosc.html?ticaid=1128b5

Nasza  chluba, nasz drogowskaz, mistrz sondaży, w swych wypowiedziach prześcignął już Bolka. Ja uwielbiam go za "bigosowanie" w Białym Domu i sugestie niewierności Pani Michell Obama, słodki bełkot:-)
 
Gadowski o Tusku, jakże prawdziwe.

 Tak oto wygląda sukces w spawie sześciolatków

Taki malutki straszak na Putinowe łuki.

Jeden z niewielu mądrych
http://gosc.pl/doc/1674918.Zapomniany-gigant

Pobudowali stadiony, które świecą pustkami, a dawny Śląski, w rozsypce. Gdzie tu sens, gdzie logika.
http://eurosport.onet.pl/pilka-nozna/kadra/upadek-slaskiego-giganta/5dh1h

Ziemkiewicz o maniakach zdrowej żywności i biegactwa, bardzo celnie.

sobota, 19 kwietnia 2014

Wielkanocne życzenia

Najbardziej nie lubię, nie spersonalizowancy życzeń, wysyłanych hurtem, emalią albo esemesem, jeśli masz takowe przesłać, to lepiej żebyś nie wysyłał ich wcale! Bezduszna i automatyczna grzeczność nie jest nikomu potrzebna, poukładane serdeczności wysyła się w ramach kontaktów biznesowych, a nie koleżeńskich. Dlatego każdemu, kogo lubię i szanuję, wysyłam życzenia osobiste!
Dla nieznajomych czytelników, najlepszego na Wielkanoc i wszystkie powszednie dni!

Leninem w pysk 6

Cały ten dyplomatyczny chłam, jest na nic. Azjaci od wieków są wiarołomni i tylko przeciwnik silniejszy i waleczniejszy jest dla nich partnerem do rozmów. Ameryka jest silniejsza, jednak nie skora do walki, bez tego elementu, zakłamana kałmucka dzicz, będzie parła do przodu. Wydawało się, że pierwsze jaskółki amerykańskiego przebudzenia już są, ale może to były tylko pozory. Oby nie!

piątek, 18 kwietnia 2014

Cywilizacja energoholików

   Cały świat, prawie wszyscy na ziemi są uzależnieni od energii. Źródłem naszych sukcesów jest energia napędzająca komputery, maszyny i urządzenia oraz pojazdy, a także dająca ożywcze ciepło przestrzeniom naszego funkcjonowania. Bez prądu, paliwa i ciepła, ludzka cywilizacja umrze w zawrotnym tempie. Współczesny świat jak wampir nieustannie łaknący nowych haustuów świeżej energetycznej pożywki. Uzależnienie jest tak wielkie, że godzinne wyłączenie dostaw, to mała klęska, a nie daj Bóg dobowe, to już katastrofa. W przypadku wielkiej i nieodwaracalnej utraty źródeł zasilania, padnie wszystko co napędza nasz rozwój, mało tego, niewielu będzie wiedziało jak w tak  ekstremalnych warunkach przetrwać! Wszystko, na tym marnym świecie jest mocno ulotne, a nieoczekiwana chwila może obrócić naszą szczęśliwą egzystencję w koszmar. Pamiętajmy o tym przy okazji Wielkiego Piątku!

czwartek, 17 kwietnia 2014

Leninem w pysk 5

Jeśli sovieccy agenci wyjdą z okupowanych urzędów, to trzeba ich osądzić, za zdradę (agentom śmierć), jeśli Ukraina tego nie zrobi, to mogą od razu oddać się Sovietom!!! Ławrow super, nie ma bardziej zakłamanego uja, no może jeszcze Władimir Władimirowicz!!!

Wielki Czwartek

Dzień Ostatniej Wieczerzy i knujący Judasz. Ta postac nie daje mi spokoju. Sprzedał swego Mistrza za marne srebrniki, ale przecież potem tego gorzko żałował. Czy żal za zły postępek nie daje mu szansy na życie wieczne? Powiesił się, ale ze zgryzoty. Jak można mówić o wolnej woli, którą dał nam Pan Bóg, skoro rola Judasza została już wcześniej określona, a Jezus przyjął go do grona swoich uczniów, jako sprawcę swej przyszłej męki.

środa, 16 kwietnia 2014

Armia Krajowa

Armia Krajowa powstanie w Wielkanocny Poniedziałek, do broni, koledzy!!!  AK  7,62 to moja miłość!

Bieganie - nowa świecka tradycja

   Dziwna moda zapanowała na ulicach mojego miasta. W dzień i w nocy, w słońcu i deszczu, sztormie i śnieżnej zawierusze po chodnikach i deptakach zasuwają mali i duzi biegacze. Jakiś kompletny odlot, jeszcze w zeszłym roku tego nie było. Czy to chwilowe zauroczenie, a może wpływ zalewających nas z każdej sklepowej półki, akcesoriów dla biegaczy? Jaskrawo żółte buty, obcisłe dresiki, szpanerska koszulka, zawadiacka czapka, to elementy wyróżniające. Sam jestem od prawie 40. lat biegający, ale takiego szału jeszcze nie widziałem. Może to wpływ miłościwie nam panującego Tuska, który podobno ostatnio nie jest w formie, albo innego Lisa, co to na Wielkanoc poleci w bostońskim maratonie, trudno wyczuć. Nie ulega jednak kwestii, że społeczeństwo nam się rozbiegało. Dobrze to, bo ruch odstresowuje, ale nie dla wszystkich biegactwo jest wskazane, przed rozpoczęciem treningów najlepiej się przebadać, szczególnie jeśli planujesz swe pierwsze przebieżki w wieku 40+! Moja rada od serca, dla ulicznych biegaczy, porzućcie chodniki ruchliwych dzielnic, poszukajcie tras odległych od samochodowego zgiełku i zgryźliwych spalin, na zdrowie Wam to wyjdzie. Dziewczyny nie biegajcie wieczorną ciemnicą i nocami, licho nie śpi, a niezdrowo nastawionych zboków, jest w każdej dzielnicy, co niemiara.

PS. O tym samym, Rafał Ziemkiewicz, tylko dwa dni po moim wpisie, zapewne z pewnością mnie czyta:-)))

wtorek, 15 kwietnia 2014

Żem się z współczucia spłakał!

Donio, to prymitywny i bezwzględny polityk, nie zawahał się zagrać swą rodzoną córką. Obrzydliwie obleśne esemesy wysyłane do niej przez zboczonych oszołomów, są skutkiem sprawowania urzędu przez jej tatusia. Nie ona jedna i nie ostatnia, dzieci aktywnych polityków, szczególnie te celebrycko medialne, dostają na swe elektroniczno-komórkowe adresy podłe inwektywy, niestety taka jest cena sławy(zresztą umiejętnie dyskontowanej na portalach). Jednak w cywilizowanym świecie, politycznie zaangażowani rodzice, nie upubliczniają tego szamba, bo to bolesne dla ich dzieci! Cyniczny Donald, nie ma takich rozterek, wszystko poświęci dla wyborczych słupków! Jak na tym wyjdzie, już niedługo zobaczymy.

Monia O, my love

   Monia Olejnik, moja ulubienica. Około szęśćdziesiętnioletnia diva. Jaka szkoda, że swą seksowną szczerbę między jednynkami bezmyślnie zlikwidowała. Jej pierwszoplanowe pokazy pięknych nóżek i codziennie innych bucików, stanowią clou autorskich wywiadów, po prostu, blond ciacho! Co tam u niej w studiu  gadają, to nie ważne, mnie zawsze interesują jej piękne pęciny i seksowne buciki! 50+ rządzą, brawo Pani Moniu!

Mc Donalds

   15 kwietnia 1955 roku otwarto pierwszego Mc Donalda, nie żebym był fanem, niesmacznie pompowanych bułek, ale w samej ideii, amerykańskich fast foodów coś jest. Po pierwsze i najważniejsze nie wcisną ci nigdy nieświeżości, standardów przestrzegają tam, do bólu i co nie sprzedane, to wyrzucone jest. Po drugie, na całym bożym świecie, wiem co zamawiam, z małymi regionalnymi odstępstwami, wszędzie są te same produkty. Po trzecie, zawsze mogę się darmowo wysikać w schludnie utrzymanym kibelku. Z amerykańskiego żarcia, najbardziej pasuje mi to z KFC.  Proste i przejrzyste standardy nie obowiązują niestety w naszych polskich barach i zajazdach, tam niesprzedanego żarcia się nie wyrzuca, ale ładuje klientowi na talerz, przecież nic nie może się zmarnować, a jak schabowy już śmierdzi, to zawsze można go doprawić jakąś wonną przyprawą.

Weterani kabaretu, co z nich zostało?

   Polscy kabareciarze, a właściwie peerelowscy trefnisie, legenda tamtych lat. Zapasy z cenzurą, aluzje, niedopowiedzenia, komiczna gra słów, półpoetyckie przenośnie,  publika łaknęła tego jak kania dżdżu. Sale zawsze były pełne, a zawoalowane wyszydzanie ponurej rzeczywistości
uskrzydlało widzów. Konkretne zapisy cenzorskie na nazwiska niepokornych, zakazywały im dostępu do telewizji czy radia. Nagrań z występów słuchało się z taśm magnetofonowych zarejestrowanych przez co bardziej przezornych widzów. Najbardziej niepokorne gwiazdy z tamtych lat, to Jan Pietrzak i jego kabaret Pod Egidą oraz poznański tandem Laskowik- Smoleń. Inna grupa, mniej bojowa, ale bardzo zasłużona, to weterani z gdańskiego Bim Bomu i warszawskiego STSu, a także, ale w mniejszym stopniu Salonu Niezależnych. Tutaj mocnych zapisów cenzorskich nie było, gwiazdy tych formacji występowały w mediach, miały swoje audycje w telewizji, radiu, a nawet pisały scenariusze i grały w filmach. Najzdolniejszym przedstawicielem tej grupy jest urodzony  w Gdyni na Wzgórzu Focha, Jacek Fedorowicz. Ten absolewent gdańskiej PWSSP był swego czasu, współautorem(wspólnie z Jerzym Gruzą) świetnych audycji telewizyjnych, takich jak Małżeństwo Doskonałe, czy Poznajmy Się. Natomiast jego dziesięciominutowe, poranne pogadanki w programie III PR, były perełkami publicystyki lat 70. Inny wielki, Stanisław Tym, niedokończony absolwent "żadnej uczelni" świetny tekstowo, śmieszny na scenie, to on był jednym z pierwszych stand uperów PRLu.  Do tego wielce uzdolniony autor scenariuszy filmowych, jego tandem z Bareją, zaowocował wielkim i ponadczasowym Misiem! Kolejny trefniś, Janusz Weiss, z Salonu Niezależnych,  może mniej zabawny, ale też godny wzmianki.
   Z innej stajni, ale jednak  zasłużeni dla kabaretu pozostają dżentelmeni z Wrocławia, czyli Andrzej Waligórski i okrótny brzydal, Jan Kaczmarek, czyli twórcy studenckiego Kabaretu Elita.
   Inna kategoria, zabawny i aktorskiego profesjonalizmu zarazem, Kabaret Dudek, Edwarda Dziewońskiego, gościł na scenie największych aktorów z wielkim talentem do rozśmieszania publiczności. Żarty tam jednak, były mocno stonowane i zwykle nie przysparzały kłopotów cenzurze, a ulubione i najśmieszniejsze wice, pochodziły jeszcze z przed wojny. Największe gwiazdy Dutka,  to Dziewoński, Michnikowski, Kobuszewski, Gołas i cała plejada przezabawnych genialnych sowizdrzałów. Trzeba  przyznać, że Dodek potrafił perfekcyjnie dobrać sobie najwspanialszych trefnisiów. Należy jedank przypomnieć, że był to swego rodzaju, kabaret dworski, "na Dodka" chadzali również, towarzysze bardzo partyjni i z pańską protekcją oklaskiwali niegroźne żarciki podszczypujące władzę.
   W tamtych czasach mieliśmy jeszcze Kraków i Piwnicę pod Baranami, ale to całkiem odmienny
 styl i zupełnie inna bajka. Przyznam jednak, że nie do końca rozumiem zachwytów nad rezydentem tejże, wiecznie "narauszowanym" Piotrem Skrzyneckim, facet nie tworzył, nie występował, jedynie "był duszą" i pomysłodawcą organizacji m.in....swoich jubileuszy, zjawisko bardzo ciekawe, ale poza Krakowem mało zrozumiałe.
   W 89. skończył się PRL i nasi kabareciarze weszli w czasy kiedy operowanie aluzją i niedomówieniem, przestało mieć rację bytu, a niezawoalowanym dowcipem można było rozśmieszać dowoli . Nasi weterani wzięli byka za rogi i rozpoczęli sceniczne zmagania z nową rzeczywistością. Trzeba przyznać, że kabaretowe życie nie było już takie łatwe. Na horyzoncie pojawiały się coraz to nowe, młode i prężne formacje, których(nie zawsze, ale często) koszmarnie niewybredne dowcipy, spotykały się z większym aplauzem publiki niż nowe żarty naszych zasłużonych weteranów.
Oddajmy jednak sprawiedliwość, nie wszycy młodzi byli toporni, zdarzały się wśród nich prawdziwe perły, które zresztą błyszczą do dziś. Kabaret Moralnego Niepokoju, czy Ani Mru Mru, są lekkie i zabawne, a ich humor jest ponadczasowo śmieszny. Nasi zasłużeni natomiast, z każdym rokiem, tracili lekkość przekazu, ich teksty, które nie musiały już być aluzyjne, w większości przypadków były coraz mniej zabawne, a i forma  przekazu starzejących się standuperów była coraz gorsza. Kilka już razy, jako widz, byłem zażenowany poziomem występów moich dawnych ulubieńców. Konkretnie, Stanisława Tyma i Jacka Fedorowicza. Pierwszy, opowiadał wice z których nikt, ale to zupełnie nikt, się nie śmiał, drugi w trakcie swojego występu w Mrągowie był totalnie zagłuszany przez mocno rozgadaną, kilkutysięczną publiczność. Naprawdę żal było patrzeć, ale czy słusznie? Na roztrwanianie swojej dawnej sławy ci dżentelmeni sami się godzą, bo pieniądze im nie śmierdzą.
Hm, tylko moich dawnych wspomnień żal!
   Kolejny tuz, Chłopak z Targówka, Jan Pietrzak, zatracił lekkość żartu, stał się zgryźliwym starym tetrykiem. Jednak jemu można wybaczyć, nie sili się już na dowcip, lecz odszedł w rejony Polski Patriotycznej i walczącej o prawdę i chwała mu za to.
  Natępny, Janusz Weiss, dziecie z komunistycznym rodowodem, ale bystry i zabawny obserwator. Niestety ostatnie jego audycje w Radia Zet, to popłuczyny dawnej świetności, nie powinien już występować i popełniać tekstów.
   W opisanych przypadkach, moich idoli, druzgocąco zadziałały dwa, ale jakże istotne czynniki. Pierwszy, to diametralnie odmienna od pierwotnej i bardziej skomplikowana rzeczywistość, obecnie o wiele trudniejsza do obśmiania, drugi i chyba bardziej istotny, to starość i co za tym idzie coraz większa niemoc twórcza. Jak już wielokrotnie pisałem, najważniejsze, to wiedzieć kiedy zejść ze sceny, pozostawiając po sobie wspaniałą pamięć minionej wielkości.

PS. Mój osobisty ranking współcześnie, najgorszych standuperów.
1. Andrzej Grabowski - oglądałem w HBO, żarty jak z pod budki z piwem, do tego opowiedziane, kompletnie bez polotu,  osobnik oblany potem od stóp do głowy,  śmiech i brawa na sali wywoływane przez wyświetlany co i rusz napis "aplauz".
2. Andrzej Poniedzielski, słowa rzucane przez Pana Andrzeja, tak zupełnie od niechcenia i zmiany barwy głosu, ot taki luzak stojący na scenie z miną ponuraka. U innych lepszych aktorsko, taka formuła sceniczna, wywołuje lawinę radości, jednak w przypadku Poniedzielskiego, powoduje jedynie coraz większe ziewanie.
3. Artur Andrus, opada mu z wiekiem, co prawda tekściarzem jest jeszcze znośnym, ale nie pasuje mi jego sceniczna maniera, ciepłego pluszowego misia.   

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Leninem w pysk 4

Agencje przed chwilą doniosły, jeśli Putinek pójdzie dalej z aneksją, to Obama do niego zadzwoni! Śmiać się, czy płakać!!! Czy Ameryce brak jaj, czy po prostu, Murzyni to naprawdę niewolniczo marna rasa!!!?

Joannie Senyszyn do sztambucha

Znam  Panią Joannę osobiście  i dlatego nie krytykuję jej publicznie. Kobieta z jajami, toalny wróg kościoła i mocno lewacka. Nie popieram jej ekstremalnych zachowań, mam nadzieję, że nad jej szenyszyństwem zapanuje w końcu rozsądek!!!

Pół roku bazgrania

   Minęło pół roku od moich pierwszych wypocin. Szokujące jak to wciąga, nie musi być miło, ale najważniejsze aby było prawdziwie. Zgrzyty stylistyczne i przecinkowe oraz literówki, to moja codzienność, ale ku usprawiedliwieniu powiem, w redakcjach teksty adjstują zawodowi poloniści, a ja sam sobie, sterem, okrętem, żeglarzem.

PS. Link do moich archiwalków

Leninem w pysk 3

Czy warto umierać za Ukrainę, skoro Ukraińcy sami tego nie chcą. Dziś rano minął termin Kijowskiego ultimatum, a Sovieci bez żenady atakują dalej. Mało tego Ławrow grozi palcem, a Ukraina oddaje kolejny posterunek, żenada. Czy oni nie mają wojsk specjalnych?!

PS. Po raz kolejny przypominam, Putin to prymitywny typ, a nie wielki strateg, działa pod wpływem impulsu, a nie wizji. Z wytęsknieniem czekam na amerykańskie tupnięcie nogą!

Igrzyska w Krakowie, czyli dam zarobić Szwagrowi

   Medialnie afera wybuchła kilka dni temu. Niejaka Jagna Marczułajtis, nasza jednośladowa deskarka i olimpijka przewodzi komitetowi organizacyjnemu. Oczywiście nie jest sama, wspiera ją "niezależny" Prezydent miasta Krakowa Pan Profesor Majchrowski, a wokół krąży wiele sępów, łasych na wydziobanie tłustych smakołyków z samorządowej i państwowej kasy. No cóż za logo dostali jedynie 70 tys. złotych, taki malutki i naprawdę drobny kęs, preludium do prawdziwych finansowych konfitur . Już zacierają pazerne rączki i śliną się na samą myśl o nadchodzących profitach. Taka to już nasza smutna przypadłość III RP, złupić Polskę do cna, hulaj dusza piekła nie ma, najważniejsza jest prywata, a jak dam Szawagrowi zarobić, to i on o mnie w ostatecznych rozliczeniach nie zapomni. Jakże to przypomina przedrozbiorowe czasy Sasów z rodu Wettinów!
  Olimpiada w Krakowie, to mrzonka nie mająca najmniejszych szans na sukces. Organizacyjnie i finansowo, miasto nie jest w stanie udźwignąć przedsięwzięcia, wie o tym każdy rozsądny obywatel Krakowa. Zresztą niezależni dziennikarze  trąbią o sprawie od dawna, ale dopiero malutka medialna prowokacja pozwoliła na prawdziwe nagłośnienie problemu. Takie nie mające szansy powodzenia akcje, to złodziejstwo w białych rękawiczkach, ile podobnych wydarzeń już mieliśmy i jeszcze mieć będziemy!?   

http://wpolityce.pl/polityka/191212-powialo-bareja-igrzyska-ksiezniczki-jagny

niedziela, 13 kwietnia 2014

Leninem w pysk 2

Ukraina wreszcie się obudziła i powiedziała sovietom dość! Będziemy się bronić, ultimatum dla bandytów obowiązuje do 8 rano. Moskwa od razu bredzi o bezprawiu, ich problem polega na tym, że to już nie działa. Nawet tak nieudaczny politolog jak Zbigniew Brzeziński, mówi Ukraino walcz! Rosja się cofnie, jeśli Dawid wreszcie ukąsi Morderczego Goliata! Ukraino, walcz!!!


 

Internetowy przegląd tygodnia

Janusz Szewczak, jak zwykle w sedno tarczy.

Współczesne Pytie, nie wierzę w skuteczność, na zamknięte pytanie, statystycznie zawsze ktoś odpowie prawidłowo.
http://nt.interia.pl/raport-wojna-przyszlosci/wiadomosci/news-cia-chce-wiedziec-co-wydarzy-sie-jutro,nId,1403738

Sklerotykowi pomyliły się sojusze, tylko ciekawostka, ten tetryk cały czas jest członkiem polskiego rządu!!!
http://niezalezna.pl/53881-holdy-bartoszewskiego-dla-putina-madry-przywodca-wierze-w-niego

Ruskie mają się czego bać, a to jeszcze nie koniec nowości:-)

Pamiętam czasy, kiedy panowało przerzeświadczenie utrwalane przez soviecką propagandę, że ruskie myśliwce, to najlepsze samoloty na świecie. Mit runął kiedy na kolejnym z pokazów airshow, zobaczyliśmy ich możliwości awiacyjne. Marny niemiecki Tornado, był bardziej "skrętny" od Miga 21. Stara sowiecka zasada, czego nie ukradną, tego nie mają, patrz Concord vs Tu 144.

Coś dla wędkarzy, duża ryba.
http://ciekawe.onet.pl/aktualnosci/45-metrowy-wstegor-krolewski-znaleziony-przez-ekip,1,5615316,artykul.html

W sobotę był Dzień Kosmonauty, i ruska technika, czyli  Korolow łączy V2 w pęczek. Czy było to genialne jak napisali w poniżej. Mam wątpliwości, bo amerykanie mieli u siebie twórcę V2, czyli Wernera von Brauna, który do rakiet startowych propnował całkiem inne rozwiazania.
http://tech.money.pl/grupy/pl-sci-kosmos/12-kwietnia-dzien-kosmonauty-934229.html

Ranking polskich hoteli, jak do wszystkich tego typu ocen, podchodzić należy z przymróżeniem oka, grają wszyscy, a wygrywa najbardziej hojny sponsor.

 

sobota, 12 kwietnia 2014

Ziemniaki od Monatowej

Kartofle"a la Maitre d'Hotel" (s. 529) Łyżkę młodego masła rozetrzeć z pół łyżką mąki, rozprowadzić słodką śmietanką, wsypać trochę zielonej usiekanej pietruszki i trochę soli. Włożyć w ten sos pół litra pokrajanych w kostkę lub wydrążonych małych ugotowanych kartofli, zagotować raz jeden i natychmiast podawać do sztuki mięsa lub ryb gotowanych z wody.

Kartofle "a la lyonnaise" (s. 529) Ugotować niezbyt duże katrofle, najlepiej rogalkowe w łupinach. Ściągnąwszy z nich skórkę pokrajać na cienkie plasterki i wrzucić na rozpalone masło, w którem wprzód udusić na biało jedną sparzoną i utartą na tarku cebulę, trochę posolić, popieprzyć i smażyć na wolnym ogniu, aż się lekko zarumienią. Podając wymieszać z usiekaną zieloną pietruszką.

Kartofle "a la duchesse" (s. 530) Przyrządzić zwykłe "puree" z kartofli lecz dosyć gęste, wbić do niego 4 lub 5 żółtek i wsypawszy trzy łyżki tartego parmezanu, wymieszać razem, urobić na stolnicy posypanej grubo mąką wałek, który spłaszczyć jak na leniwe pierogi i krajać z niego niezbyt wielkie ukośne kwadraty. Potem otarzać je w mące, obsmażyć na fryturze i ugarnirować niemi półmisek z mięsem, polędwicą lub jakąkolwiek pieczenią.

Kulki z kartofli "a la Dauphine"(s. 530) Przygotować "puree" z kartofli (patrz wyżej), dodać trochę gałki muszkatułowej, odrobinę cukru, wbić dwa lub trzy jaja, a wymieszawszy dobrze razem, brać łyżką i urabiać w dłoniach okrągłe kulki wielkości gołębiego jaja, utarzać je w mące i obsamżyć w gorącej fryturze na ładny złoty kolor. Takie kartofelki służą za elegancki garnitur do mięsa.

piątek, 11 kwietnia 2014

Letnie nawyki

Ponieważ moja leśna przygoda, odeszła w siną dal i jednak definitywnie pozostaję na dalekiej północy, zachowam wierność, swoim porannym nadmorskim przebieżkom oraz rowerowym wyprawom na koniec Sopotu. Najważniejsze, to nie zmieniać nawyków, bo to zaburza funkcjonowanie organizmu. Cóż jeszcze znad morza i nadmorskich przyzwyczajeń, jak obiad, to w jelitkowskim Klipperze, jak plaża, to przy wejściu(do Klippera) nr 65, jak start do biegania, to o 5. rano, jak rozrywka to w Parkowej.
Sopocka marina przy molo 10 kwietnia 2014
 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Rocznica

   Cztery lata temu, była pochmurna i szara sobota, wiadomość o katastrofie spadła jak grom i poraziła wszystkich. Nie było chyba w Polsce człowieka, dla którego zdarzenie byłoby obojętne, dla niektórych wbrew logice, radosne, ale dla większości tragiczne. To co potem się działo zapadło mi  w pamięć szczególnie, bo wreszcie, opluwana w mediach od lat, prezydencka para, nagle odzyskała tam godność i otrzymała całkiem inną twarz. Jeszcze przed chwilą Lech był prymitywnym Kartoflem, a Maria odrażającą Wiedźmą i nagle jak za dotknięciem niewidzialnej różdżki, wszystko się zmieniło. Ujrzeliśmy diametralnie odmienny obraz prezydenckich małżonków, miłych i uśmiechniętych, pięknych w swej miłości, jasnych i oddanych służbie dla Kraju. Jak wielu wtedy przejrzało na oczy, nie wiem. Jednak patrząc na szalony wzrost zainteresowania niesalonowymi mediami i bardzo poważne spadki czytelnictwa i oglądalności w mediach prorządowych, należy założyć, że były to dziesiątki tysięcy.
   Jak już kiedyś napisałem, w zamach nie wierzę, uważam że był to splot, wyjątkowo tragicznych w skutkach okoliczności. Nie należy jednak zapominać, że największą hańbą, po katastrofie, było zachowanie Komorowskiego i Tuska. Pierwszy kilka godzin po tragedii rzucił się opanowywać prezydenckie sejfy, szukał w nich raportu z likwidacji WSI. Drugi w chwilę po katastrofie, pojechał  do Smoleńska, kompletnie nie przygotowany i zgodził się na wszytko co zaproponował mu w kwestii śledztwa Putin. Skutki tej bezdennie ignoranckiej głupoty odczuwamy do dziś, śledztwo mataczone, ciała ofiar podmienione, a wrak samolotu gnije na ruskiej ziemi. Przypomnę tylko, że standardy światowe po takich zdarzeniach, nakazują poskładanie wraku z rozrzuconych na przestrzeni kilometrów, cząsteczek i zbadanie go przez wiarygodnych ekspertów. Tusk, wojskowy samolot z Prezydentem i prawie setką ofiar oddał na pastwę naszego wroga! Za taki czyn powinien odpowiedzieć nie tylko konstytucyjnie, ale i karnie!
   Na pokładzie samolotu było wielu ludzi których znałem i bardzo ceniłem, między innymi Janusz Zakrzeński, mój Wuj. Cześć ich pamieci!

środa, 9 kwietnia 2014

Za miesiąc, Andre Rieu w Gdańsku

   Andre Rieu, mój ulubiony koncertmistrz. Swego czasu był w Polsce na zaproszenie "Kwachowej" jednak koncert był zamknięty, tylko dla wybranych. Obecnie jest szansa dla nas, prostej gawiedzi. Holender i jego orkiestra będą w Gdańsku 10 maja. Miło jest posłuchać wiecznie młodych standardów starych mistrzów, opery, operetki i trochę bardziej współczesnych musicalowych. Miłe dla ucha, ale i oka. Przedstawienia zawsze są perfekcyjnie dopracowane. Miejmy nadzieję, że orkiestra która bez wytchnienia, daje koncerty na całym świecie, zacznie odwiedzać nas częściej.

PS. Z dużej ilości koncertowych DVD, najmilszy do oglądania i słuchania jest ten z Maastricht, rodzinnego miasta Holendra.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Balcerowicz musi odejść

Niech mantra Leppera posłuży nam do rozważań nad sukcesami ostatniego 25. lecia Wolnej Polski. Balcerowicz broni swego, a może nie do końca swego. Jak wspomina główny kreator polityki gospodarczej u Mazowieckiego, Waldemar Kuczyński, młodego i ambitnego Balcerka, wynalazł i wskazał jako kandydata na ministra finansów. Szokowa terapia była autorstwa tandemu Soros/Sachs, a Leszek Balcerowicz po prostu wcielał ją w życie. W pierwszych latach ta droga wydała się słuszna, bo zdławiono horrendalną inflację, co było podstawą do dalszych porządkujących działań. Niestety doktryna Sachsa, dalsze działania powierzała "niewidzialnej ręce rynku" i tutaj zaczęły się schody. Balcerowicz ze swoją ekipą brnął w ten ślepy zaułek, a efekt widoczny po ćwierćwieczu jest zatrważający. Przemysł zlikwidowany, banki w 90 procentach zagraniczne, handel w obcych rękach, społeczeństwo wymiera, armia w rozsypce. Emigracja zarobkowa liczy miliony, wyjeżdżają przede wszystkim młodzi, dług zagraniczny 300 miliardów dolarów (za Gierka 30 miliardów), finanse publiczne w zapaści, emerytury zagrożone. To wszystko efekt grzechu pierworodnego, czyli przyjęcia złych kierunków już na starcie, a firmował je nie kto inny jak prof. Leszek Balcerowicz. Mówienie, o ostatnim ćwierćwieczu, że to najlepszy okres Rzeczypospolitej od 300 lat jest demagogią i obroną swych błędnych dokonań. Niech nie myli nas zewnętrzna otoczka, czyli bardziej czyste ulice, lepsze drogi, kolorowe witryny sklepowe, zadbane fasady domów,  czy wodociągi i toalety na wsiach, to nie jest skok cywilizacyjny, to jest kolorowo zamalowana ponura rzeczywistość demograficzno - gospodarcza kraju. Porównując dokonania, Polska międzywojenna na tle III RP jawi się jako nieprawdopodobna lokomotywa postępu. Panie Balcerowicz, gdzie jest moja OFEmerytura!!!

PS. Balcerowicz, porównuje Polskę do Białorusi(nieporównywalne potencjały gospodzrcze i skutkujące w bilansie otwarcia, systemy powiązań z gospodarką sowiecką, demografia Białoruś 10 mln ludności, Polska 36 mln!!!), demagog, czy ki diabeł. Natomiast nie dopowiada, że tzw. reformy rynkowe, to uwłaszczenie nomenklatury. Sztucznie utrzymywana wymienialność polskiego złotego spowodowała odpływ dolarów, to tylko parę uwag, resztę niech dodadzą fachowcy.
Czołowy gospodarczy sukces 25. lecia - Polska największym na świecie producentem palet drewnianych i trzecim w produkcji jabłek!!!

Leninem w pysk

Sowieci leją Ukrainę w pysk i krzyczą spróbuj oddać, to ja ci pokażę. Typowo azjatycka forma prowadzenia polityki międzynarodowej. Nawet pozory poszły w kąt, jakże przypomina to leninowską satrapię. Można też podejść do tego, jak do groteski, bo nawet najbardziej cyniczne rządy innych państw nie pozwalają sobie na taką bezczelność. Ciekawe, czy tego krzyczącego opryszka i gospodarczego prymitywa, postawią wreszcie do kąta. Najwyższa już, ku temu pora!

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

102

   Dzisiaj stawiam sobie wirtualnego szampana, bo przekroczyłem wczoraj setkę...., wpisów na tym blogu. Magia liczb, to kwestia umowna, tak samo jest z datami. Dlaczego Nowy Rok świętujemy w styczniu, a nie w czerwcu, albo całkiem kiedy indziej. Przed reformą gregoriańską, był to okres koło Wielkiejnocy, czyli Prima Aprilisu. Z okrągłymi liczbami i obowiązującym systemem dziesiętnym jest bardziej logicznie, ale moglibyśmy się umówić, że huczne rocznice i przełomowe liczby, to te, składające się z dwóch takich samych cyfr, w moim przypadku 99. Są również liczby szczęśliwe i symboliczne, przesąd, to czy zabawa. Jak dla mnie zabawa. Najszczęśliwsza liczba to 13. zraz potem 7. no i oczywiście wszystkie liczby nieparzyste. Co do symboli, to mam jeden złowrogi którego nie używam i staram się omijać łukiem bardzo szerokim, trzy szóstki, symbol szatana, jest w nim coś piekielnego, tak jak w pentagramie, a w piekło, diabelskie anioły i ich wpływ na żyjacych wierzę.
   Inne szaleństwo liczb, to hazard i loterie, nałogowi gracze wydają grube pieniądze, ale też nieraz wygrywają. Sam mam znajomego grającego systemowo w totka, mówi że, co i rusz coś trafia, tak naprawdę w sumie wychodzi na zero. Gorzej z nałogowcami z kasyn, tam można starcić wszystko i do końca liczyć na szczęście, które nigdy nie przyjdzie.
Mój rekord wygranej, to dwie trójki w Lotto na jednym kuponie, czyli w sumie szóstka! Na więcej nie liczę, ale przy dużych kumulacjach pogrywam w ciemno z cichą nadzieją milionów. Jednak mimo wszystko najpierw zdrowia sobie życzę, a forsa, forsa, to tak na trzeciem, albo czwartym miejscu.
   Zdrowia, szczęścia, miłości i dużych wygranych wszystkim czytającym życzę!

niedziela, 6 kwietnia 2014

Internetowy przegląd tygodnia

Nasze łupki w ruskich łapach!
http://niezalezna.pl/53516-polskie-lupki-juz-oficjalnie-w-rekach-rosjan

Bardzo ciekawe, w Szczytnie, pijacy ukradli nieoznakowany radiowóz, a działo się to, podczas interwencji, przypomnę tylko, że w owym grodzie mieści się szkoła policyjna, cholera, czego oni ich tam uczą:-)
http://motoryzacja.interia.pl/hity_dnia/news/mozliwe-tylko-w-polsce-zuchwala-kradziez,2004602

125 urodziny najsłynniejszej wieży świata, znienawidzona przez współczesnych, stała się symbolem miasta.

Brak nowoczesnych technologii zastępują bizantyjskim przepychem, samolocik Putina.

Luxtorpeda, była szybsza od Pendolino.
Prof. Kieżun, bez propagandowego lukru. 

Celny, prima aprilisowy

Tenisowe, trzy po trzy

   Na tapecie jest Janowicz, po raz kolejny puszczają mu nerwy. Młody jest i porywczy, a zadziorność w sporcie, to cnota, mówią niektórzy. Jednak nie w tenisie! Tutaj oprócz świetnego przygotowania fizycznego, potrzebny jest spokój i opanowanie. Najważniejsze turnieje wygrywają zawodnicy zimni i wyrachowani. Jedna chwila rozluźnienia i mentalnej słabości, skutkuje utratą gema, potem seta i na końcu meczu. Tak jest z Janowiczem, zapowiadał się rewelacyjnie, już widzieliśmy go na podjum turniejów wielkoszlemowych, jednak niestety za każdym razem zawodziły go nerwy, bo przecież przygotowanie i warunki fizyczne pozostają u niego bez zarzutu. U tego młodzieńca problem tkwi w głowie i niestety widać, że nie pracuje nad tym, a wręcz przeciwnie, popada w coraz większą nerwowość. Otatni blamaż w Pucharze Davisa i potem niegodna pyskówka, to tylko regularny ciąg zdarzeń. Dlatego nie wróżę mu wielkich sukcesów, czyli zwycięstw w Paryżu, Londynie, Nowym Jorku i Sydney. Zostanie światowym średniakiem, a jego nerwowe zachowania będą pożywką dla żądnych sensacji mediów. Podobnym enfant terrible kortów, był swego czasu Rumun Ilie Nastase.
   Janowicz obrugał Panów Tomaszewskich, ojca i syna. No cóż, wielki Bohdan, najwspanialszy powojenny sprawozdawca sportowy, ma ponad 90 lat i chwile świetności dawno za sobą. Jednak wciąż bezkrytycznie pcha się (lub bezmyślnie go zapraszają) do telewizji, aby komentować turnieje tenisowe, Żal słuchać jego bełkotliwej i prawie niezrozumiałej mowy. Przez to zapominamy o dawnym Wielkim Tomaszewskim, a w pamięci pozostaje, walczący ze źle dopasowaną szczęką sepleniący staruszek. Smutne, ale prawdziwe, najważniejsze jest, aby wiedzieć kiedy zejść ze sceny!
  Agnieszka Radwańskia, wielkie objawienie, największa gwiazda naszego tenisa, Isia co prawda nie wygrała jeszcze żadnego ze Szlemów, ale jest na najlepszej drodze. Cały czas trzymam za nią kciuki.
  Wojciech Fibak, od niego wszystko się zaczęło, polskie podwórka dzięki niemu zaczęły grać w tenisa, zresztą ja też. Zawodnik średniej światowej klasy, nie wygrywał znaczących turniejów. Finał Masters w Nowym Jorku, to chyba jego singlowy szczyt. Za to lepszy był w deblu. Jednak Fibak to  pierwszy po wojnie polski tenisista, który zdołał się przebić i walczył w najważniejszych turniejach świata, a to dla nas dzieci PRLu, złaknionych sukcesów, było bardzo budujące. Szkoda tylko, że sławę rozmienił na drobne i skończył jako ... "impresario" polskich panienek.

PS. Z drugiej strony, wielki medialny i ministerialny atak na nerwowego młodzieńca jest nieadekwatny do "przewinienia". Janowicz w swym emocjonalnym wystąpieniu dosyć celnie i chyba przypadkiem zdiagnozował wpółczesną sytuację ludzi młodych w naszym kraju.

sobota, 5 kwietnia 2014

Zupy z alkoholem od Monatowej


Zupa piwna (s. 165) Półtora litra piwa zagotować pod przykryciem,  aby nie zwietrzało i zaprawić pół litrem kwaśnej śmietany, którą rozbić z ¾ łyżki mąki, zagotować raz i wsypać cukru do smaku. Wlać do wazy kipiącą na pokrajany w kostkę ser twaróg.

II-gi sposób robienia zupy z piwa (s. 165) Zamiast zaprawiać piwo po zagotowaniu śmietaną, można tylko zaciągnąć go żółtkami, licząc po jednem żółtku na osobę. A to w ten sposób: bierze się tyle żółtek, na ile osób ma być zupy, uciera się łyżką z cukrem, a potem leje się na nie kipiące piwo, bijąc mocno trzepaczką, uważając by się nie zwarzyło. Podać do niej grzanki.

Polewka z wina (s. 165)  Litr stołowego wina białego zagotować z pół litrem wody, kawałkiem cynamonu i paru gwoździkami i przecedzić. Osobno ubić 5 żółtek z 5 łyżkami cukru, postawić na blasze w garnku i wlewać wino po trochu, bijąc mocno trzepaczką tak długo, aż zgęstnieje i utworzy się gruba piana na wierzchu, ale uważać, aby się żółtka nie zwarzyły. Podać w filiżankach i do tego biszkopty.

Sago na winie (s. 165) Pół funta sago zasypać na 2 litrach wody wrzącej i gotować 20 minut mieszając ciągle, aby się sago nie skleiło. Gdy miękkie i przeźroczyste, wlać pół litra białego wina, wsypać ¼ f. miałkiego cukru, dodać trochę skórki cytrynowej, trochę gwoździków, cynamonu tłuczonego, wszystko razem zagotować i wlać do wazy. Oddzielnie można podać jeszcze cukier z cynamonem i cytrynę.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Sago

piątek, 4 kwietnia 2014

To już odeszło i nie wróci więcej

Przedmioty codziennego użytku, maszyny i urządzenia domowe, biurowe i rozrywkowe. Wszystko to, otacza nas i wspiera, ułatwia życie, a także daje chwile przyjemności. Zastanawiałem się ostatnio, co w trakcie mojej ponad pięćdziesięcioletniej ziemskiej egzystancji, odeszło w nieużyteczność, zestarzało się, zapadło w zapomnienie. Z zakamarków pamięci wysupłałem kilka takich produktów, poniżej autorski i subiektywny ich spis, jeśli coś do tej listy warto dopisać, bo umknęło, będę wdzięczny za podpowiedzi.
  Na pierwszym miejscu stawiam, moje atramentowe pisadło z pierwszej klasy Szkoły Podstawowej nr 33 w Gdańsku Wrzeszczu, a było to w roku szkolnym 1965/66. Oprawka z wymienną stalówką maczaną w atramencie, narzędzie do pisania dla pierwszoklasity. W tamtych czasach, każda ławka szkolna, w młodszych klasach, wyposażona była w specjalny otwór na kałamaż. Co pawda kałamaży ławkowych już wtedy nie używano, a każdy z pierwszaków miał własny słoiczek z niebieskim atramentem. Kleksy i zamazania były w tamtym czasie na porządku dziennym, a niewprawne rączki młodych analfabetów, prawie zawsze pozostawały pięknie błękitne. Żeby tylko dłonie, ale co bardziej bystrzy, potrafili być upaćkani od stóp do głów. Biedne Mamy, pamiętajmy że proszki, wtedy były bardzo marne, a o automatach do prania jeszcze nikt nie słyszał. Do dziś pamiętam katorgę prac domowych, kiedy na kaligrafowane w pocie czoła rządki liter, spływał nagle potężny kleks, udręka i jeszcze raz udręka! Szczęśliwie, czas stalówkowych kaligrafii i okropnych kleksów odchodził szybko w przeszłość! Już w drugiej klasie, wszyscy pisaliśmy piórami wiecznymi, a co niektórzy rozpoczynali swe pierwsze doświadczenia z długopisami. Co prawda długopisy jako kompletna nowość, były na cenzurowanym, bo wśród grona pedagogicznego panowało przekonanie, że nieodwaracalnie psują charakter pisma uczących się pisać dzieci. Jednak takie przeświadczenie panowało tylko rok, bo już w trzeciej klasie, prawie wszyscy, pisali bezkleksowymi długopisami. Kolejne roczniki pierwszaków, nie były już katowane maczanymi piórami i zaczynały swe kaligaficzne boje od piór wiecznych. Reasumując, pierwszym przyrządem codziennego użytku, który zakończył życie na moich oczach, był zestaw, oprawki ze stalówką. Przyznam, żegnany bez żalu!
  Mój numer dwa, to magnetofon, marzenie dzieciństawa, gdy miałem pięć lat Ojciec przyniósł z pracy wielkie pudło, którym nagrywał nasze głosy, wrażenie niesamowite, sam fakt, że pamiętam to do dziś. Jednak lata dziecięce mijały, a w domu nie było magnetofonu, mój pierwszy, to dopiero kaseciak na licencji francuskiego Thomsona, czyli MK 125, szaleństwo nagrań z radia, kompletowanie muzyki, przegrywanie z płyt. Magnetofon był tak zawodny, że przynajmniej raz w miesiący trzyba go było naprawiać w serwisie, nie był to wcale felerny egzemplarz, po prostu wszystkie tak miały. No cóż socjalistyczna produkcja, nikt nie robił z tego zagadnienia, najważniejsze, żeby był! Magnetofon, dawno temu odszedł w niepamięć, tak jak wszystkie urządzenia zapisujące sygnał na taśmie magnetycznej, a wraz z udomowieniem zapisu cyfrowego nikt już nie korzysta z szumiących taśm magnetofonowych i kaset wideo.
  Numer trzy, adaptery i gramofony igłowe. Ekspresowe niszczyciele nowiutkich płyt. Całe szczęście, że już ich nie ma! Do dziś pamiętam ból pierwszego słuchania nowo kupionej płyty i świadomość jej systematycznej i bezpowrotnej fizycznej dewastacji, postępującej z każdym obrotem płyty, okropność. Współcześnie wróciła moda na winyle, ale to tylko efemeryda.
 Aparat do zdjęć. Swój pierwszy apatat fotograficzny pamiętam jak dziś, komunijny prezent od Chrzestnej, sowiecka Smiena 8, fascynacja fotografią przyszła potem. Pamiętam wspaniały i wymarzony, ruski Zenith, z wbudowanym światłomierzem. W nowych czasach, rozpocząłem flirt z lustrzankami Canona i tak mi zostało do dziś. Fotografia kliszowa od której zacząłem w dniu komunii, czyli w niedzielę, 2 czerwca 1968 r. odeszła w niepamięć. Mniej więcej od początku nowego wieku zagościły u nas cyfrówki i królują do tej pory niepodzielnie. Są jescze dinozaury i wielcy artyści fotografii, którzy wskazują na wyższość obrazu z kliszy, ale nikt ich tak na prawdę poważnie nie traktuje. Na moich oczach, światłoczuła klisza fotograficzna zeszła z tego świata, mało tego, potentat w jej produkcji firma Kodak zbankrutowała. Świat pędzi do przodu z prędkością cyfrową!
  Pięć, maszyna do pisania, mechaniczna, elektryczna, potem unowocześniona z wymienną kulką o różnych alfabetetach, królowała jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku. Pod koniec tysiąclecia popadła w niełaskę, ale nadal z mozołem służyła w komisariatach policji, nie tylko zresztą w Polsce. Początek nowego wieku, położył jej kres. Co prawda do tej pory, zdarzają jej wielbiciele, jednak została ich tylko garstka, słyszałem, że w dużej części, to starzy pisarze, do których Wena przychodzi tylko na odgłos starych klawiszy Remingtona.
 Nowoczesne urządzenia łączności, wysoko wydajne komórki, odbierające wszędzie telefony satelitarne, pajęcza sieć internetu, poczta emali, skype, niczym nie zakłócone telekonferencje z najdalszymi krańcami świata, GPS i wiele, wiele innych, o których nic nie wiem. Elektroniczny gejzer wystrzeliwujący na coraz wyższe poziomy innowacyjności. Pamięta może ktoś poczciwy telex, bo ja tak, prymitywna maszyna do pisania połączona mechanicznie z innymi w oddali. Użytkownicy takowych mogli wykręcając numer telexowego użytkownika i"na żywo"przesyłać wiadomości teksowe, istne techniczne szaleństwo. Teraz coś takiego stoi tylko w muzeum techniki, obok mocno przestarzałych pierwszych komputerów Odra. Nowocześniejsza odmiana telexu, czyli telefax również umarł śmiercia naturalną, nowoczesność go zabiła.
  Pozycja siódma, żyletka klasyczna, męskie narzędzie do likwidacji zarostu, w PRLowskich warunkach najpierw były podłe i tępe od nowości, potem z Gierkiem, przyszły nowe i bardziej wytrzymałe, Polsilver się nazywały, golić mogły przez cały tydzień, socjalistyczny powiew luksusu. Czy odważyłbym się ogolić maszynką z taką właśnie żyletką, chyba tak, ale zapewne buźkę miałbym mocno pokiereszowaną. Współczesne razory, są tak skonstruowane, że skutecznie zabezpieczają przed zacięciami, a tam było inaczej, zły kąt natarcia ostrza i już rana gotowa. No cóż wcześniej podobnie było z brzytwą.
  Na zakończenie, nieodzowność inżynierska, suwak logarytmiczny. Pamiętam Ojciec zawsze miał go przy sobie i wszelkie bardziej skomplikowane wyliczenia wykonywał na nim. Można powiedzieć, protoplasta kalkulatora, na pewno tak. Jako dziecko próbowałem zgłębić tajniki liczenia na nim, ale dałem sobie spokój, za bardzo pokrętnie skomplikowane. Odszedł w zapomnienie w latach 70. ubiegłego wieku.
  Współczesność mija szybko, nowości i innowacje atakują z każdej strony, ciekawe ile z dzisiejszych nowinek codziennego użytku odejdzie w niepamięć.

PS. Wspomnę też o wynalazku efemerydzie, która mocno zapisała się w mej pamięci - koszula non iron! Tak, tak, Tata nosił na codzień do pracy, więc czasy z przed plastikowych koszul to dla Babci i Mamy ciągłe prasowania! Druga połowa lat 60 i wystrzał non ironów, ech! Kompletne wyzwolenie od żelazek! 
Jednak szybko odeszły w niepamięć, bo nie przepuszczały powietrza więc ich użytkownicy pocili się w nich niemiłosiernie, a do tego pot nie wyparowywał!
Miałem z koszulą Taty przypadek nieprzyjemny. Wisiała takowa na szafie z książkami, a ja sięgałem po flakonik z atramentem powyżej stojący i wylałem całą zawartość na białą non iron!!! Bystro zamoczyłem w mleku i tarłem, pocierałem i jeszcze raz do mleka! Niestety do końca nie zeszło! Koszula miała wtedy dużą wartość, ale moi Rodzice byli wielce w tym względzie wyrozumiali. Jednak dla mnie nerwów było co niemara! Sam fakt, że to do dziasiaj pamiętam!!!  

Monotonne i prymitywne POgrywki

   Kiedy na chwilę milkną dyskusje na temat Smoleńska, wprawni piarowcy partii rządzącej podgrzewają temat. Niech się PISiory wściekają, a nam przy okazji podskoczy. Znowu na tapecie niejaki Lasek, a w perspektywie jeszcze rocznica, PO się cieszy, bo znowu będzie można odwrócić uwagę od gospodarczej tragedii i pokazać monotematyczność opozycji. Usłużne media jak zwykle namieszają w głowach, a prosty lud znowu powie, u Kaczora w głowie, tylko Smoleńsk, Smoleńsk i Smoleńsk.  Umiejętne granie śledztwem, po raz kolejny, na krótko, stabilizuje słupki poparcia i zmniejsza straty POTuska. Nie na długo jednak, zgrali się kompletnie, a upadku gospodarczego Państwa nie przykryją marketingowe sztuczki. Tym Panom już dziękujemy, za niedługo powiedzą wyborcy.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Gdzie się podziały, fotoradary?

   Kolejny wojaż drogą S7, tym razem jako kierowca, więc obserwacja bardziej szczegółowa. Odcinek Warmińsko - Mazurski ekspresówki jest najbardziej dwupasmowy, w Pomorskiem(z wyjątkiem nowej obwodnicy południowej) i Mazowieckiem trasa pozostaje w swej niezmienionej od lat postaci. Na Mazowszu nie widać nawet przygotowań do robót drogowych! Nie o tym jednak, a o foto skrzynkach, stawianych masowo,  kilka lat temu na trasie w rejonach warmińsko mazurskich. Zdarzały się tam odcinki, że strażników predkości było kilku na przestrzeni kilometra i to w rejonie, gdzie do dzisiaj nie wybudowano jeszcze dróg dwupasmowych. Jakież było moje zdziwienie, gdy zapobiegawczo hamując, w miejscach które z racji dawnych regularnych wojaży znam na pamięć, stwierdzałem totalny brak dawnych foto rejestratorów. Ostało się oczywiście kilka, ale w porównaniu ze stanem poprzednim, prawie znikły. Czy pomór to jakiś, czy może rozum wrócił do urzędniczej głowy. Totalna zagłada, oczywiście cieszy każdego kierowcę, ale pytanie nasuwa się samo, po cholerę było stawiać fotograficzne stada, aby dosłownie w ciągu kilku lat prawie wszystkie zlikwidować?! Czy może znalazł się ktoś, kto policzył finansowe straty tak zmiennych decyzji. Zaraz pewno powiedzą, że ilość fotograficznych mandatów już dawno zamortyzowała te usunięte skrzynki - pułapki. Do końca nie jestem pewien, bo nie wszystkie działały, a za postawienie takowych, a następnie likwidację,  zapewne z pewnością, czyjś Szwagier  zainkasował odpowiednią gratyfikację!

środa, 2 kwietnia 2014

Strategiczna porażka Putina

   Przez wiele ostatnich lat, ludzie Putina, w pocie czoła pracowali nad przekonywaniem świata, że Stary Zły Niedźwiedź odszedł na zawsze w odległe rejony Azji i dzięki Bogu, już nigdy nie powróci, a nowa Rosja pod wodzą światłego Cara jest przewidywalna, rozsądna i fajna. Tę fajność, miała dodatkowo wzmocnić, kolorowa i wspaniała Zimowa Olimpiada w Soczi. Wydano ponad 60 miliardów dolarów na organizację, cóż z tego że były wpadki i kompromitacje, ale świat patrzył na ten pół dziki kraj z coraz większą aprobatą, wręcz zachwytem. Amerykański reset, Niemiecka miłość, Francuskie zauroczenie. U nas Prezydent i partia rządząca, byli od 7 lat z admiracją wpatrzeni w Wielkiego Brata. Jedynie opozycja, miała całkiem odmienne zdanie, ale przecież tam kłębią się od zawsze, sami frustraci i antyeuropejczycy, pałajacy"zwierzęcą" rusofobią oraz szaleńczą nienawiścią do wszystkiego co światłe i nowoczesne.
  Pax, pax, pax, rozbrojenie, krzyczano z każdego zaułka Europy i Ameryki Północnej, Rosja jest naszym strategicznym  partnerem, niech żyje przyjaźń i współpraca. Sielanka i pełne rozbrojenie, żadnych tarcz, wspólne ćwiczenia wojskowe, coraz to nowe rurociągi, kochajmy się!
   No i nagle coś pękło, po pięknej Olimpiadzie, wybucha Krym. Czar Cara prysł, świat zobaczył w nim znowu, wygłodniałego Starego Niedźwiedzia. Wszystkie zabiegi wizerunkowe wzięły w łeb, dziki mongoł znowu pokazał, swoją prawdziwą twarz. Co zyskał, nic, kompletnie nic! Pamiętajmy, że nad Krymem panował niepodzielnie jeszcze od czasów ZSRS, a cała Ukraina Wschodnia i  tak była mentalnie jego.Tak naprawdę, dopiero aneksja Krymu spowodowała, że Unia Europejska zaczęła na poważnie rozpatrywać umowę stowarzyszeniową z Ukrainą. Natomiast obojętna do tej pory, społeczność tego kraju, zaczęła wyraźnie optować za Unią. Można zadać pytanie, po co była ta ostentacyjna i bezsensowna agresja? Logiki w niej żadnej, raczej same straty. Wydaje się, nie było w tym zimnej kalkulacji, a tym bardziej dalekosiężnej strategii, ale prozaicznie głupia i boleśnie nielogiczna decyzja, podjęta pod wpływem emocji. Tak, tak emocji!
   Do tego doszły jeszcze problemy gospodarcze czyli wielowątkowa destabilizacja rosyjskiej gospodarki, która w odróżnieniu od ZSRS jest mocno powiązana ze światem.
   Ruskie już wiedzą, że to co wstrzymywano przez wiele lat, za prezydentury Obamy, czyli amerykańskie zaangażowanie w obronę wschodniej flanki NATO, teraz po krymskiej awanturze, zaczyna nabierać tempa. Pierwsze jaskółki, to kilkanaście F-16 USAF, stacjonujących w naszym kraju. Jednak sowieci mają świadomość, że to dopiero początek. Mocna obecność wojsk amerykańskich w Polsce, tak bolesna dla Putina, może za chwilę stać się nieodwracalnym faktem. Głupkowate zajęcie Krymu, którym i tak niepodzielnie władał, rozpoczęło bardzo korzystne dla nas, zmiany w militarnej strategii USA. Władca Rosji zdał sobie z tego sprawę zbyt późno i  teraz pozostaje w całkowitym klinczu.  Dlatego, też nerwowo wydzwania do Obamy, a Ławrow żałośnie wymachuje szabelką sankcji dla całego wrogiego świata. Do boju ruszyła również agentura, rozpoczynając swój chocholi taniec propagandy, najpierw prymitywnej, jak w przypadku żałosnych wynurzeń Mateusza Piskorskiego, który np. w sobotniej Rzeczpospolitej porównał amerykańską obeność w Polsce do sowieckiej okupacji naszego kraju. Za chwilę zaczną jednak działać z większą finezją i sięgną po inteligentniejsze  zasoby, przecież świat od czasów Lenina, pełen jest pożytecznych idiotów.

PS. Próbka przemyśleń Mateusza Piskorskiego. Ciekawostka, pod artykułem, większość komentarzy jest prorosyjska, za czujny cykl takich wpisów też trzeba płacić.




I jeszcze dwa linki, na temat.