Od kilkunastu lat, trwa mania tatuażu. Te dystkretne kobiece stanowią niezmywalną ozdobę, taki nieusuwalny znaczek kokieterii. No cóż, do tego można przywyknąć, pozostaje tylko pytanie, kiedy signum się znudzi, lub wzór rysunku wyjdzie z mody? Nie mój problem, a właściecielek, nieusuwalnych, podskórnych obrazków. Poraża natomiast mania tatuażu wśród różnej maści mężczyzn, grubych, chudych, młodych i starych, tutaj bardziej przypomina to ciężkie więzienne "dziargi", niż zdrowy rozsądek. W większości przypadków króluje jarmarczność wzorów i hektarowa wręcz przesada. Nogi, ramiona, plecy i klatki, wszystko w nieczytelnych malunkach, metry kwadratowe obrazków rodem z przydrożnych salonów tatoo. Te niemądre, wytatuowane typki, nie zdają sobie sprawy, jak będą się prezentować po osiemdziesiątce, ze zwiotczałą twórczością w każdym zakątku swej skóry. Pytanie narzuca się samo, czy poniektórzy z nich nie tatuują sobie ptaków? Dla potrzeb badań psychologicznych, proponuję przyjąć tezę, że wielkość wytatuowanej powierzchni ciała osobnika, jest odwrotnie proporcjonalna do jego IQ. Myślę, że jest to temat, co najmniej, na pracę magisterską, jak nie na doktorat.
PS. Swego czasu, podobną tezę wysunąłem w stosunku do rodziców nadających swym pociechom wielce wyszukane zagraniczne imiona. Moja ostateczna diagnoza brzmi, wytatuowani rodzice z dziećmi o imionach np. Xavier i Nicole, to tumany do kwadratu. Jak dla mnie wzorcem z Sevre w tym względzie, jest niejaki Michł Wiśniewski i jego kolejne małżonki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz