piątek, 4 kwietnia 2014

To już odeszło i nie wróci więcej

Przedmioty codziennego użytku, maszyny i urządzenia domowe, biurowe i rozrywkowe. Wszystko to, otacza nas i wspiera, ułatwia życie, a także daje chwile przyjemności. Zastanawiałem się ostatnio, co w trakcie mojej ponad pięćdziesięcioletniej ziemskiej egzystancji, odeszło w nieużyteczność, zestarzało się, zapadło w zapomnienie. Z zakamarków pamięci wysupłałem kilka takich produktów, poniżej autorski i subiektywny ich spis, jeśli coś do tej listy warto dopisać, bo umknęło, będę wdzięczny za podpowiedzi.
  Na pierwszym miejscu stawiam, moje atramentowe pisadło z pierwszej klasy Szkoły Podstawowej nr 33 w Gdańsku Wrzeszczu, a było to w roku szkolnym 1965/66. Oprawka z wymienną stalówką maczaną w atramencie, narzędzie do pisania dla pierwszoklasity. W tamtych czasach, każda ławka szkolna, w młodszych klasach, wyposażona była w specjalny otwór na kałamaż. Co pawda kałamaży ławkowych już wtedy nie używano, a każdy z pierwszaków miał własny słoiczek z niebieskim atramentem. Kleksy i zamazania były w tamtym czasie na porządku dziennym, a niewprawne rączki młodych analfabetów, prawie zawsze pozostawały pięknie błękitne. Żeby tylko dłonie, ale co bardziej bystrzy, potrafili być upaćkani od stóp do głów. Biedne Mamy, pamiętajmy że proszki, wtedy były bardzo marne, a o automatach do prania jeszcze nikt nie słyszał. Do dziś pamiętam katorgę prac domowych, kiedy na kaligrafowane w pocie czoła rządki liter, spływał nagle potężny kleks, udręka i jeszcze raz udręka! Szczęśliwie, czas stalówkowych kaligrafii i okropnych kleksów odchodził szybko w przeszłość! Już w drugiej klasie, wszyscy pisaliśmy piórami wiecznymi, a co niektórzy rozpoczynali swe pierwsze doświadczenia z długopisami. Co prawda długopisy jako kompletna nowość, były na cenzurowanym, bo wśród grona pedagogicznego panowało przekonanie, że nieodwaracalnie psują charakter pisma uczących się pisać dzieci. Jednak takie przeświadczenie panowało tylko rok, bo już w trzeciej klasie, prawie wszyscy, pisali bezkleksowymi długopisami. Kolejne roczniki pierwszaków, nie były już katowane maczanymi piórami i zaczynały swe kaligaficzne boje od piór wiecznych. Reasumując, pierwszym przyrządem codziennego użytku, który zakończył życie na moich oczach, był zestaw, oprawki ze stalówką. Przyznam, żegnany bez żalu!
  Mój numer dwa, to magnetofon, marzenie dzieciństawa, gdy miałem pięć lat Ojciec przyniósł z pracy wielkie pudło, którym nagrywał nasze głosy, wrażenie niesamowite, sam fakt, że pamiętam to do dziś. Jednak lata dziecięce mijały, a w domu nie było magnetofonu, mój pierwszy, to dopiero kaseciak na licencji francuskiego Thomsona, czyli MK 125, szaleństwo nagrań z radia, kompletowanie muzyki, przegrywanie z płyt. Magnetofon był tak zawodny, że przynajmniej raz w miesiący trzyba go było naprawiać w serwisie, nie był to wcale felerny egzemplarz, po prostu wszystkie tak miały. No cóż socjalistyczna produkcja, nikt nie robił z tego zagadnienia, najważniejsze, żeby był! Magnetofon, dawno temu odszedł w niepamięć, tak jak wszystkie urządzenia zapisujące sygnał na taśmie magnetycznej, a wraz z udomowieniem zapisu cyfrowego nikt już nie korzysta z szumiących taśm magnetofonowych i kaset wideo.
  Numer trzy, adaptery i gramofony igłowe. Ekspresowe niszczyciele nowiutkich płyt. Całe szczęście, że już ich nie ma! Do dziś pamiętam ból pierwszego słuchania nowo kupionej płyty i świadomość jej systematycznej i bezpowrotnej fizycznej dewastacji, postępującej z każdym obrotem płyty, okropność. Współcześnie wróciła moda na winyle, ale to tylko efemeryda.
 Aparat do zdjęć. Swój pierwszy apatat fotograficzny pamiętam jak dziś, komunijny prezent od Chrzestnej, sowiecka Smiena 8, fascynacja fotografią przyszła potem. Pamiętam wspaniały i wymarzony, ruski Zenith, z wbudowanym światłomierzem. W nowych czasach, rozpocząłem flirt z lustrzankami Canona i tak mi zostało do dziś. Fotografia kliszowa od której zacząłem w dniu komunii, czyli w niedzielę, 2 czerwca 1968 r. odeszła w niepamięć. Mniej więcej od początku nowego wieku zagościły u nas cyfrówki i królują do tej pory niepodzielnie. Są jescze dinozaury i wielcy artyści fotografii, którzy wskazują na wyższość obrazu z kliszy, ale nikt ich tak na prawdę poważnie nie traktuje. Na moich oczach, światłoczuła klisza fotograficzna zeszła z tego świata, mało tego, potentat w jej produkcji firma Kodak zbankrutowała. Świat pędzi do przodu z prędkością cyfrową!
  Pięć, maszyna do pisania, mechaniczna, elektryczna, potem unowocześniona z wymienną kulką o różnych alfabetetach, królowała jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku. Pod koniec tysiąclecia popadła w niełaskę, ale nadal z mozołem służyła w komisariatach policji, nie tylko zresztą w Polsce. Początek nowego wieku, położył jej kres. Co prawda do tej pory, zdarzają jej wielbiciele, jednak została ich tylko garstka, słyszałem, że w dużej części, to starzy pisarze, do których Wena przychodzi tylko na odgłos starych klawiszy Remingtona.
 Nowoczesne urządzenia łączności, wysoko wydajne komórki, odbierające wszędzie telefony satelitarne, pajęcza sieć internetu, poczta emali, skype, niczym nie zakłócone telekonferencje z najdalszymi krańcami świata, GPS i wiele, wiele innych, o których nic nie wiem. Elektroniczny gejzer wystrzeliwujący na coraz wyższe poziomy innowacyjności. Pamięta może ktoś poczciwy telex, bo ja tak, prymitywna maszyna do pisania połączona mechanicznie z innymi w oddali. Użytkownicy takowych mogli wykręcając numer telexowego użytkownika i"na żywo"przesyłać wiadomości teksowe, istne techniczne szaleństwo. Teraz coś takiego stoi tylko w muzeum techniki, obok mocno przestarzałych pierwszych komputerów Odra. Nowocześniejsza odmiana telexu, czyli telefax również umarł śmiercia naturalną, nowoczesność go zabiła.
  Pozycja siódma, żyletka klasyczna, męskie narzędzie do likwidacji zarostu, w PRLowskich warunkach najpierw były podłe i tępe od nowości, potem z Gierkiem, przyszły nowe i bardziej wytrzymałe, Polsilver się nazywały, golić mogły przez cały tydzień, socjalistyczny powiew luksusu. Czy odważyłbym się ogolić maszynką z taką właśnie żyletką, chyba tak, ale zapewne buźkę miałbym mocno pokiereszowaną. Współczesne razory, są tak skonstruowane, że skutecznie zabezpieczają przed zacięciami, a tam było inaczej, zły kąt natarcia ostrza i już rana gotowa. No cóż wcześniej podobnie było z brzytwą.
  Na zakończenie, nieodzowność inżynierska, suwak logarytmiczny. Pamiętam Ojciec zawsze miał go przy sobie i wszelkie bardziej skomplikowane wyliczenia wykonywał na nim. Można powiedzieć, protoplasta kalkulatora, na pewno tak. Jako dziecko próbowałem zgłębić tajniki liczenia na nim, ale dałem sobie spokój, za bardzo pokrętnie skomplikowane. Odszedł w zapomnienie w latach 70. ubiegłego wieku.
  Współczesność mija szybko, nowości i innowacje atakują z każdej strony, ciekawe ile z dzisiejszych nowinek codziennego użytku odejdzie w niepamięć.

PS. Wspomnę też o wynalazku efemerydzie, która mocno zapisała się w mej pamięci - koszula non iron! Tak, tak, Tata nosił na codzień do pracy, więc czasy z przed plastikowych koszul to dla Babci i Mamy ciągłe prasowania! Druga połowa lat 60 i wystrzał non ironów, ech! Kompletne wyzwolenie od żelazek! 
Jednak szybko odeszły w niepamięć, bo nie przepuszczały powietrza więc ich użytkownicy pocili się w nich niemiłosiernie, a do tego pot nie wyparowywał!
Miałem z koszulą Taty przypadek nieprzyjemny. Wisiała takowa na szafie z książkami, a ja sięgałem po flakonik z atramentem powyżej stojący i wylałem całą zawartość na białą non iron!!! Bystro zamoczyłem w mleku i tarłem, pocierałem i jeszcze raz do mleka! Niestety do końca nie zeszło! Koszula miała wtedy dużą wartość, ale moi Rodzice byli wielce w tym względzie wyrozumiali. Jednak dla mnie nerwów było co niemara! Sam fakt, że to do dziasiaj pamiętam!!!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz